Nowe nad Wisłą.

nowe01

Kiedy otrzymałem za zadanie wyjazd do Bydgoszczy, nie wiedziałem, że trasa i czas podróży znacznie się przedłużą, a ja, ze skromnego kierowcy, zmienię się w turystę i trochę reportażystę. Drogą krajową nr 5, a następnie nr 1, jadąc wzdłuż Nadwiślańskiego Parku Krajobrazowego, dotarłem do Doliny Dolnej Wisły i niewielkiego miasteczka, położonego na wysokiej skarpie na lewym brzegu Królowej Polskich Rzek. Bywałem wielokrotnie w Nowym Mieście nad Pilicą, także usytuowanym na lewobrzeżnej skarpie, ale w mieście Nowe nad Wisłą znalazłem się po raz pierwszy.

Wbrew swej nazwie, Nowe nad Wisłą, znane też jako Neuenburg an der Weichsel, ma całkiem długą i ciekawą historię (prawa miejskie uzyskało w 1301 roku), w której przeważają okresy świetności i zasobności miasta i jego mieszkańców. Do jego rozwoju przyczyniły się kolejno: handel, rolnictwo i przemysł drzewny.

Poznanie Nowego i nowian umożliwił mi pan Piotr Ogan, który osiadł w tych stronach przeszło pół wieku temu. Pan Piotr (rocznik 1937) pochodzi z Bytomia i – jak zaznacza – jest po części Ślązakiem, Niemcem i Polakiem. Pracował jako kierowca i pewnego razu przypadkowo trafił do Tryla (wieś koło Nowego), gdzie się zakochał, ożenił, założył rodzinę i przyłączył do prac w gospodarstwie rolnym teściów. Z czasem, gospodarstwo rolne stało się własnością małżonki Krystyny, a obecnie gospodarzy na nim syn Jacek. Państwo Oganowie, którzy niedawno obchodzili Złote Gody, od parunastu lat są na emeryturze i mieszkają w bloku osiedlowym.

W sąsiedztwie bloku stoi wieża wiatraka holenderskiego, wymurowana z czerwonej cegły, której głowica (tzw. czapka), niestety, jest uszkodzona i pozbawiona śmig. Pan Piotr i mieszkańcy osiedla żywo dyskutują nad koniecznością remontu wiatraka i zaadaptowania budowli, być może, na jakąś świetlicę. Wiatrak holenderski na obrzeżach miasta dowodzi, że w Nowem osiedlali się niegdyś przybysze z Niderlandów i Westfalii. Miejscowi nazywali ich potocznie Olędrakami (Olendrami) lub trochę ironicznie – szlachtą gburską. Spoglądając z resztek murów miejskich w dolinę Wisły możemy zobaczyć inny ważny obiekt zbudowany przez Olendrów, czyli przepompownię wody – wydajne urządzenia przepompowywały wodę z rozlewisk Mątawy poza wał, do koryta Wisły. Podobno jest jakiś chętny do przekształcenia przepompowni w muzeum, ukazujące dorobek osadników.

Zwiedzanie Nowego to kilkukilometrowy spacer po owalnicach: ulicach biegnących łukowato, wyznaczonych na szczycie wzniesienia nadrzecznego, wdzierającego się w formie cypla w wiślaną dolinę. Autostrada A1 znacznie odciążyła ulicę Bydgoską, a bodajże w trzech miejscach zainstalowane sygnalizatory świetlne pozwalają spokojnie przechodzić przez główną arterię. A przechodzić przez ulicę trzeba kilka razy, kiedy chcemy dokładniej obejrzeć detale architektury okazałych domów, które po drobnej renowacji byłyby piękną wizytówką Nowego. Tak się dziwnie złożyło, że te najciekawsze, bogato zdobione elementy (rzeźbione drzwi, balustrady schodów, gzymsy) spotkać można często w tych budynkach, których lokatorzy nie mają pieniędzy na remonty.

Niektóre obiekty w miasteczku pan Piotr Ogan traktuje ze szczególnym sentymentem, np. dworzec autobusowy. Przez wiele lat pracował w PKS-ie, często powraca wspomnieniami do tego okresu. Żal mu także, przeznaczonej do zamknięcia, niedużej rzeźni. Wyraźną przyjemność sprawia mu natomiast wizyta w lokalu „Dowhań”, gdzie regularnie zjada sobie doskonały domowy rosołek z pszenną bułeczką ekstra.

nowe04

Najstarszą cześć Nowego z konieczności zwiedziłem bardzo pobieżnie: było już późne popołudnie, koło zamku krzyżackiego panował bezruch, na rynku poruszała się głównie woda w fontannie, a w gotyckim kościele odprawiało się nabożeństwo i dokonywało przeistoczenie. Zresztą, dziedzictwo krzyżackie dla kogoś, kto dłuższy okres spędził na Warmii, nie jest czymś nowym. Ktoś taki, natomiast, chciałby porozkoszować się rozległym widokiem Wisły, lecz akurat tego dnia świetny punkt widokowy przy restauracji Ogród „Avanti” był dostępny wyłącznie dla grupy gości, która zarezerwowała sobie lokal. Całe szczęście, że uprzejmy kelner pozwolił mi na kliknięcie kilku zdjęć. Wtedy też, jakby dostrzegając mój niedosyt, pan Piotr Ogan powiedział, że nazajutrz zrobimy sobie wycieczkę samochodem do Grudziądza i pokaże mi Dolinę Dolnej Wisły z bliska.

nowe06

Plan wycieczki mógł się zawalić, ponieważ w nocy nad Nowem przeszła burza, a rankiem trochę pokrapywał deszcz. W oczekiwaniu na przejaśnienie, pojechaliśmy na północny skraj miasta, aby obejrzeć zabudowania folwarku, którego właściciel poległ na froncie w czasie II wojny. Po wojnie budynki użytkowano, ale wcale nie remontowano. Przetrwały, gdyż miały solidną konstrukcję, ale czy uda się przywrocić do stanu świetności okazały dom i murowaną altanę ogrodową z kolumnami, z których odpadający tynk odsłonił starannie obrobione cegły? Trochę szkoda, bo mogłyby cieszyć swym widokiem i mieszkańców i turystów – jak słusznie zauważył pan Piotr Ogan.

nowe02

Uszkodzone elewacje odbierają sporo uroku miasteczku Nowemu. Mury z dobrze wypalonej czerwonej cegły wyraźnie nie chcą, żeby je przykrywać zaprawą cementową. Tyle tylko, że tynki są niezbędne na ścianach, gdzie, w trakcie budowy, murarzom zabrakło cegły o tej samej barwie lub odcieniu. Bardzo ładnie prezentują się w naturalnym, ceglastym kolorze budynki przychodni gminnej, dworca PKS i spichlerza (we wnętrzu spichlerza wyeksponowano elementy drewniane: belki stropów, słupy i podpory i urządzono stylowy lokal gastronomiczny).

Pojawiło się wreszcie słońce, więc ruszyliśmy do Grudziądza. Zaraz po stromym zjeździe z nowskiej skarpy, pan Piotr Ogan zaczął mnie upominać, żebym jechał wolniej, gdyż chciał pokazać mi jak najwięcej obiektów przy trasie. Jechałem więc bardzo powoli, a poza tym, co jakiś czas zatrzymywałem się, żeby sfotografować: Nowe z dołu, komin przepompowni, most na Mątawie, aleję kasztanowców jakimś cudem uratowaną przed szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem, tablicę z nazwą wsi Tryl, domy i gospodarstwa (wybudowane -jak mówił mój przewodnik – „na skale” albo na nowych miejscach), szkołę.

nowe03

Bezpośrednio za szkołą w Trylu znajduje się miejsce, które pan P. Ogan pragnął szczególnie mi pokazać, czyli niewielki cmentarz mennonicki. Mennonitami – odłam anabaptystów – byli bowiem Olendrzy, zamieszkujący przez ponad trzysta lat wsie w Dolinie Dolnej Wisły: Tryl (Treul), Mątawy (Montau), Wielkie Zajączkowo (Gross Sanskau), Dragacz). Dzięki ich umiejętnościom melioranckim i wielkiej pracowitości, bardzo żyzne tereny zalewowe Wisły dawały obfite plony, a sztucznie usypane wzgórza pozwalały na budowę domów i budynków gospodarskich.

Mennonici oraz inni protestanci narodowości niemieckiej opuścili Dolinę na początku 1945 roku, uciekając przed zbliżającymi się wojskami sowieckimi. Wielu z nich, prawdopodobnie, zginęło, kiedy próbowali przedostać się do portu w Gdańsku. Pozostawione gospodarstwa przejęli polscy osadnicy. Mennonickie, niewielkie cmentarze zarosły krzewami i drzewami oraz zostały zdewastowane przez powodzie i działania wandali. Przykładem bezmyślnego zniszczenia jest słup cmentarnej bramy w Trylu, który po wojnie, milicjantom z miejscowego posterunku, służył za tarczę strzelniczą.

Na początku 2015 roku na cmentarzu w Trylu (przy szkole) zaczęły się prace porządkowe, prowadzone w ramach projektu Lapidaria, których koordynatorem jest Grupa Inicjatywna z Torunia. Do usuwania z cmentarza zbędnej roślinności, okopywania i czyszczenia nagrobków oraz konserwowania inskrypcji włączyli się mieszkańcy wsi: uczniowie ze szkoły, rodzice, nauczyciele. Akcja ma trwać co najmniej do jesieni, ale już można stwierdzić, że udało się odsłonić sporo charakterystycznych tumb mennonickich z symbolami krzyża, kotwicy i serca (wiara, nadzieja, miłość), parę ocalałych w całości płyt nagrobkowych oraz nagrobków w formie ściętego pnia drzewa życia.

Prace porządkowe przeprowadzono także na drugim cmentarzu mennonickim w Trylu, położonym kilkaset metrów w bok od szosy, przylegającym do obejścia jednego z rolników. Warstwa naniesionego mułu oraz gęste zarośla, paradoksalnie, ocaliły nagrobki przed złodziejami i zniszczeniami. Pan P. Ogan z poczuciem dumy pokazał mi nagrobek z odrestaurowanym napisem i widniejącym tam polskim nazwiskiem zmarłej. Kilka odkopanych tumb przyozdobił natomiast sztucznymi kwiatkami. Porzadkując nekropolie mennonickim, mieszkańcy oddają należny szacunek zmarłym, a przede wszystkim, poznają nazwiska tych, którzy w sposób istotny przyczynili się do zagospodarowania doliny Wisły.

W tym roku wody w Wiśle jest bardzo mało. Koryto rzeki jest całkowicie niewidoczne z punktu widokowego na wale przeciwpowodziowym w Dragaczu. Ale nie zawsze tak było, o czym świadczy znak na kościele w Wielkim Lubieniu. Powódź z 1855 roku, która zalała dolinę, zmusiła ówczesnych mieszkańców do zbudowania bardziej odpornych wałów i wydajniejszych systemów odwadniania ujścia Mątawy. Te inwestycje szybko się zwracają, ponieważ żyzne i wilgotne ziemie dają plony znacznie wyższe, niż w innych rejonach Polski.

Do Grudziądza wjechaliśmy starym mostem, na którym zginął tragicznie Bronisław Malinowski – lekkoatleta, złoty medalista Igrzysk w Moskwie w 1980 roku. Sznur aut przesuwał się zgodnie z przepisami – nie szybciej, niż 50 km/h. Na południe od tego starego mostu jest teraz nowy most przez Wisłę, będący fragmentem autostrady A1.

nowe05

W nadwiślańskiej fortecy Grudziądz byłem trzydzieści lat temu na przysiędze u kolegi. Mój dziadek prenumerował sto lat temu „Gazetę Grudziądzką” i nawet został mężem zaufania wydawnictwa W. Kulerskiego. Z kolei pan P. Ogan bywał w twierdzy przy okazji dowozu zaopatrzenia. Nie przypuszczałem, że w Cytadeli Grudziądzkiej nadal stacjonuje jednostka wojskowa, że dostępu strzegą żołnierze, podwójny płot z drutu kolczastego oraz druty pod napięciem elektrycznym i, wreszcie, brama, szlaban i pani wartowniczka. Do najbliższej soboty, kiedy mogliby nas ewentualnie wpuścić na teren Cytadeli, pozostawało kilka dni, więc się elegancko wycofaliśmy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *