Bardzo się zdziwiłem, kiedy cenzor na portalu „Interia” zablokował mój komentarz, w którym użyłem słowa „CHÓJKA”. Wydaje mi się, że jestem dostatecznie oświeconym i świadomym użytkownikiem polszczyzny, bo, jak już wcześniej pisałem, pobierałem nauki bezpośrednio od takich mistrzów, jak Marian Jurkowski, Halina Satkiewicz, Grażyna Majkowska, Jerzy Bralczyk i Andrzej Markowski. I to właśnie prof. M. Jurkowski uważał, że popularna nazwa męskiego prącia wywodzi się od chójki, chojny, chojaka, a zatem jej poprawny zapis powinien mieć formę „chój”, a nie zruszczoną „chuj”, czy nie daj Boże „huj”. Albowiem, jak uzasadniał Profesor, kreśląc na kartce trzy połączone piramidy, sosna, świerk i jodła mają ewidentnie kształt falliczny.
Jeśli zajrzymy do słownika S. Lindego, to okaże się, że „choinka” i „chojka” są zdrobnieniami rzeczowników żeńskich: „choina” i „choja”. I chociaż wszystkie dotyczą młodych drzew sosnowo-świerkowo-jodłowych, to „chojka” oznacza całe drzewo o cienkim pniu, przydatne na żerdź, a „choinka” to jedynie odcięty czubek takiego drzewka, nadający się np. do przecierania kominów lub luftów w piecach.
Słowo „chójka” słyszałem od dzieciństwa w moim rodzinnym domu. Używała go babcia Bronka i wuj Stach. W tym czasie, kiedy w rogu kuchni dyndała sobie nieduża choinka, przyczepiona bantem do sufitowej belki. Nie chodziło jednak o bożonarodzeniowe drzewko.
Chójka pojawiała się w chałupie w Nowy Rok. Czasem jedna, częściej trzy lub cztery. I był to czubek lub gałąź sosny, przynoszony przez dorosłych chłopów ze wsi, stanowiący dodatek do życzeń. Za te życzenia i chójkę, Bronka odwdzięczała się kielichem nalewki spirytusowej na pędach sosnowych albo użyczała kilkunastu złotych na jabcoka, którego można było nabyć pokątnie od sklepowej. Oficjalnie na tę noworoczną gałąź sosnową mówiono po prostu „Nowy Rok”.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego inni mieszkańcy mojej wsi nie nazywają chójką tej noworocznej chojny. Najwyżej starsi koledzy pogrywali sobie w kulki bądź w chujki. Aż w końcu odkryłem.
Chójka ubogaciła zasób słownictwa mojej rodziny dzięki kalendarzowi Gazety Grudziądzkiej na 1917 rok. Dziadek Ludwik przywlókł ten almanach, kiedy służył w Polnische Wehrmacht. Do tego wydawnictwa zaglądał do końca życia, więc poniższy tekst też musiał znać:
Nie jestem wielkim zwolennikiem bożonarodzeniowego drzewka, choć zdaję sobie sprawę, że w większości domów święta bez choinki są niewyobrażalne. Żal mi w ogóle wszelkich roślin poświęcanych na potrzeby kultu religijnego: barwinków, borowin, tataraków, brzóz, mchów widłaków, jedliny itd. Myślę, że na wsi można by powrócić do dekorowania snopa słomy, ostatecznie do przyozdobienia iglaka w obejściu. Bo każda wycięta choinka i chójka, to jednak zbyt duża strata dla środowiska.