W kryjówce przeżyłem pełne dwa miesiące – od św. Macieja do św. Wojciecha. Poza nią spędziłem może raptem z dziesięć godzin. Zapomniałem smak chleba, ale wciąż cierpnie mi skóra na widok chlebowych skórek na balkonie.
Przed paroma dniami za ścianą zakończyła się kwarantanna i miła sąsiadka, jako pierwszy ozdrowieniec w rejonie, zaczęła śmigać po osiedlu. Sąsiadki-seniorki zajęły się porządkowaniem rabatek pod blokiem. Przestała się rzucać w oczy policja w swych oznakowanych samochodach. Uznałem, że jest dogodny moment na deizolację, spokojne zbadanie terenu, uzupełnienie zapasów i sprawdzenie możliwości przeniesienia się w inne miejsce, przynajmniej na czas majówki.
Jak gdyby nigdy nic, wyszedłem sobie na balkon, uprzątnąłem chlebowe odpadki i spoglądając w stronę Świętego Krzyża, załapałem kilka jednostek witaminy D. Równie śmiało wyszedłem na klatkę schodową i wydobyłem ze skrzynki na listy maseczkę od mera sztetla Pszisza.
Nie ufam merom, nawet kiedy przynoszą dary. A tym bardziej wietrzę podstęp lub wirusa, kiedy wyręczają się patrolem złożonym z trzech antków i jednej mańki-markietanki. Nie liczyłem na jakąś topową maseczkę, ale też nie przypuszczałem, że, za prawie 200 PLN podatku, dostanę takie małe dzianinowe gówno, zapakowane w woreczek foliowy, cholera wie przez kogo zawiązany. Maseczka przeleżała w mojej skrzynce tydzień, ale na wszelki wypadek włożyłem ją do miseczki i zalałem wrzątkiem.
Odkażając maseczkę, zajrzałem do internetu i natrafiłem na trzy tak bardzo niedobre wiadomości, że odechciało mi się wychodzić z mieszkania. Pierwsza dotyczyła zamknięcia przychodni w Chlewiskach, a jest to miejscowość w której ja przyszedłem na świat, a nie tylko wieś, gdzie zaczynała karierę pewna chytra baba spod Radomia. Druga informacja była z Szydłowca, gdzie prawdopodobnym źródłem infekcji był oddział antków, który, podobnie jak w Psziszy, miał wspierać samorządowe służby socjalne. I wreszcie ta trzecia wiadomość ze Skarżyska, która mnie wręcz przygwoździła do fotela: o tłumie ludzi i dantejskich scenach na targowisku miejskim.
Włodarz Skarżyska-Kamiennej, czort wie po co, postanowił otworzyć bazar. Jednak bardzo szybko się przekonał, że sprzedawcy i klientela nie respektują rządowych nakazów i lekceważą sobie zagrożenie koronawirusem. Kiedy obejrzał zdjęcia z targowiska, podjął decyzję o zamknięciu obiektu.
Ja także przejrzałem zdjęcia z targowiska w Skarżysku. A że wzrok mam jeszcze całkiem niezły, to o pomyłce nie mogło być mowy… bo wśród… Gdzie go licho nosi – rzekłaby zapewne nieboszczka Janka.
Nie chciałbym, żeby w najbliższym czasie zaświecił na mojej mogile ledowy znicz „Subito”. Dlatego porzucam myśl o zmianie kryjówki, poprawiam zamaskowanie obecnego miejsca pobytu i otwieram drzwi tylko listonoszowi.
* zdjęcia z Psziszy, Szydłowca i Skarżyska pożyczyłem sobie z regionalnego serwisu informacyjnego.