Dwie kolejne nieprzespane noce. Pierwsza – w oczekiwaniu na wróżony przez anglosasów rosyjski atak na ukraińskie państwo. Druga – z powodu potwierdzenia się prognoz o wichurach spowodowanych jakimś Dudoleyem. A pomiędzy nimi jeszcze, nakazany dekretem wesołego ukrainskiego prezydenta, dzień jedności.
Abyśmy byli jedno… Przypomniałem sobie, jak objaśniał mi to przed trzydziestu laty w Olsztynie ks. Jarosław Moskałyk – doktor dogmatyki. Wspólnota grekokatolicka szybko się wtenczas odradzała i umacniała, choć niepodległe państwo ukraińskie wciąż było tylko marzeniem. W naszym ukochanym kraju trwała transformacja ustrojowa i odgórnie wprowadzano pluralizm.
Pluralizm był mi bliski. Był zaprzeczeniem komuny. Ale, stał rownież w sprzeczności z zasadami panującej religii. Mimo to, zdecydowałem się na zawarcie małżeństwa ze stroną katolicką. Związek nie przetrwał. Rozwód nastąpił 17 lutego, w Dniu Kota.
W chwili rozwodu byłem posiadaczem dwóch kotów. Miałem nadzieję, że w tej wspólnocie dożyjemy swoich dni. Nie udało się, gdyż sąd olsztyński zawyrokował o obowiązku alimentacyjnym wobec jedynospłodzonego. Z Kocurkiem i Koczkodanem wyruszyłem na zarobek aż za Wisłę. Kocurek oddalił się po otwarciu koszyka i już więcej go nie zobaczyłem, a Koczkodan zmarł na tej obcej ziemi 14 czerwca 2018 roku.
Trudne doświadczenia i poczucie odpowiedzialności nie pozwalają mi na przywłaszczenie kolejnego kota. Jestem w podeszłym wieku, w gospodarstwie myszy pozdychali z głodu, a ja wciąż tułam się po rożnych miejscach i nie mam zamiaru się szprycować. Ten niedostatek osobistego kota rekompensuje mi ostatnio dwuletnia KoOocia, która chętnie przytula się do mnie pod nieobecność właścicielki.
KoOocia pochodzi z Zielonki lub Kobyłki, ale jakoś się dogadujemy i mam wrażenie, że lubi mnie naśladować. Kotkę musiałem niedawno zaszczepić przeciwko wściekliźnie, bo tak sobie zażyczył mazowiecki wojewoda, który się szarogęsi niczym Łukaszenka.
W Dniu Kota w Kobyłce stał się cud. Nad ranem, wskutek wichury zwaliło się rozłożyste, wielopienne drzewo, okalające przydrożną figurkę. I choć to okazałe drzewo zamieniło się w plątaninę połamanych pni, konarów i gałęzi, to figurka pozostała nietknięta. Niesamowite. Jak tylko przestanie piździć, to zaraz tam pobiegnę. Może nawet z kotem w koszyku.