Hej, ide w las…

ziemia dudni, jak kroczę. Albowiem stopy stawiam ciężko, za każdym razem jakbym przestawiał worek kartofli. A ziemia twarda latoś i wysuszona,   jak niegdyś klepisko w stodole babki Bronki. Zresztą, na służbie oduczyłem się chodzenia – wszystko ogarniam wzrokiem.

Ciągnie wilka do lasu, jak zwykle, gdy jestem w chałupie. Jak Tadka Wilka, który co roku przyjeżdża z Warszawy i ukrywa się w rodzinnych chaszczach. Jak watahy Konfederacji z Braunem na czele do Dębin i Sadów podradomskich.

W ostatni weekend trochę popadało, więc nie wykluczałem, że gdzieś po drodze napotkam trochę nowych kurek lub kozaków. Do paska przytroczyłem futerał z nożem grzybiarskim i zabrałem z chałupy plastykowe wiaderko. Po drodze na szczyt Wzgórza Zając wypatrzyłem jedynie kilka małych pieprzników, więc zrezygnowałem z kluczenia pomiędzy drzewami, tylko raźnie ruszyłem gościńcem w stronę Bryzgowa. Anim się obejrzał, a już byłem u wrót Modrzewia, czyli tzw. dworskiego lasu.

Upał był spory, a mnie nagle zaczęło się kręcić w nosie i zbierać na katar, niczym u alergika. Szedłem właśnie aleją, której boki stanowiły sągi budulca. Modrzewskie okazałe jodły już nie szumiały, tylko leżąc wydzielały ostatnie żywiczne opary. Jeszcze intensywniej pachniały jodłowe żerdzie, które wkrótce pewnie trafią na pola plantatorów papryki i pomidorów. Metry nieokorowanych dębów wydzielały woń garbników, którą zapamiętałem z dzieciństwa, kiedy to jeszcze Bronka zajmowała się wyprawką zajęczych skórek.   Leżały też łupy brzozowe, bo i do Długiej Brzeziny nie było aż tak daleko. Jak widać, piły drwali pracowały równo przez półtora miesiąca.

Schodząc lekko w dół doszedłem do mogiły powstańca rzekomo styczniowego, która wyrosła na fali wzmożenia patriotycznego w okolicy. W ostatnim czasie ktoś trochę o tym bohaterze zapomniał lub stworzył ciekawsze miejsce kultu.

I tak dotarłem do skrzyżowania Białej Drogi z ekspresówką Długa Brzezina – Bolęcin, wybudowaną przez Lasy Państwowe. Skręciłem w prawo, bo lepsza nawierzchnia i drzewostan niegdyś przerzedzony moją siekierą. Co paręset metrów napotykałem miniambony myśliwskie. Takie budowle, ustawione wzdłuż ogrodzenia na granicy z Ruskimi, uzbrojone w browningi lub MG-42, rozwiązałyby natychmiast problem nielegalnej migracji. Ślady kół, które zauważyłem w lesie, utwierdziły mnie w przekonaniu, że dysponujemy odpowiednimi sprzętem, aby móc pokonywać takie  niedostępne tereny leśne, jak np. bagna w Puszczy Białowieszczańskiej.

Gdyby to był okres grzybowy, to z tej „ekspresówki” skręciłbym, za okazałym krzyżem, wzniesionym w pamiętnym 2010 roku, na Trakt Bryzgowski i powędrował aż do cmentarza w Ruskim Brodzie.   Ale odbiłem jeszcze bardziej w prawo i wyszedłem na pustkowie, które powstało na miejscu starodrzewu po usunięciu wiatrołomów.   Na widok kilku umarłych na stojąco zabytkowych dębów zaczęło krwawić moje stare schorowane serce.

Wykonawszy obchód – na oko jakieś 10 kilometrów – po kilku godzinach, zamiast owoców runa leśnego, przytaszczyłem do chałupy jakąś skałę. Wygląda na kwarcowy zlepieniec. A grzybów chyba i w tym sezonie nie nazbieram.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *