W ciszy, bezobjawowo mija kolejna rocznica zbrodniczej akcji „Wisła”, rozpoczętej rankiem 28 kwietnia 1947 roku.
Działając w imię interesów większości polskiego ludu, najwyższe władze młodego państwa wciśniętego pomiędzy Odrę i Bug, dokonały przymusowego przesiedlenia prawie 150 tys. ludności ukraińskiej z tzw. Zakerzonia na ziemie poniemieckie. Powodem zastosowania brutalnej przemocy wojskowej było ponoć zainfekowanie ukraińskiej ludności cywilnej wirusem nacjonalizmu, którego nosicielem była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukrainska Armia Powstańcza. Z tego względu, ludność ukraińska wypędzona z domów była poddana kilkunastodniowej kwarantannie i obserwacji w punktach zbiorczych, zorganizowanych pod gołym niebem, a następnie odtransportowana pociągami pod specjalnym nadzorem do stacji przeładunkowej w Oświęcimu. Na oświęcimskiej bocznicy była przeprowadzana selekcja i kategoryzacja przesiedleńców. Z każdego transportu przeciętnie 3-4% osób kierowano do obozu w Jaworznie. Pozostałych, w bydlęcych wagonach, często przez wiele dni, wieziono do miejsc przymusowego osiedlenia. Postępowano bardzo metodycznie, czyli tak, aby maksymalnie rozproszyć ukraińskie rodziny w obcym, nieprzyjaznym otoczeniu, np. obok tzw. repatriantów.
Ludności z akcji „W” zabroniono powrotu w ojczyste strony. Niesfornych wyłapywano i aresztowano lub osadzano w Jaworznie. Nad wypędzonymi roztoczono nadzór milicyjny, agenturalny i administracyjny, trwający w zasadzie do końca tzw. PRL. A cel temu działaniu przyświecał tylko jeden: szybkie i całkowite wynarodowienie Ukraińców w warunkach etnicznego rozproszenia i społecznej izolacji, czyli pozbycie się raz na zawsze problemu ukraińskiego w państwie polskim. Państwie, trzeba podkreślić, zbudowanym przez komunistów, ale według rozkosznej wizji Polaków-narodowców: monoetniczym, jednowyznaniowym, jednokulturowym.
Od kilkudziesięciu lat, przy okazji rocznicy akcji „Wisła” jest mi wstyd. Wstydzę się jako obywatel tego państwa i wstydzę się jako członek polskojęzycznej większości. Wstydzę się także za członka mojej rodziny, noszącego takie samo nazwisko jak ja, który nie tylko jako poborowy żołnierz brał udział w akcji „W” i rekwirował dobytek wypędzanych, ale także potem chętnie przyjmował pieniądze i przywileje kombatanckie.