W drugiej dekadzie lipca nad lasami przysuskimi i koneckimi przeszły potężne wichury i trąby powietrzne. Wiało jak zwykle – z zachodu na wschód, czyli od Gowarczowa w stronę Szydłowca. Nie pomogły wzniesienia Garbu Gielniowskiego, które zwykle chronią drzewostan i zabudowania w dolinie Radomki i górnym biegu Drzewiczki. Wirujący i pedzący kilkanaście metrów nad ziemią wiatr, niczym kosiarka ścinał pięćdziesięcioletnie sosny.
Pomiędzy Piekielnym Szlakiem /niedaleko Końskich/ a Szlakiem im. ks. Jana Wiśniewskiego /okolice Przysuchy i Borkowic/ niszczycielski żywioł powalił setki okazałych brzóz, osik, dębów i jodeł. Jedna z trąb dotarła do zalewu w Toporni, gdzie zniszczyła szpaler brzóz, posadzonych w 1965 roku przez moją mamę.
Bardzo niebezpiecznie było w lasach, gdzie zwisały nadłamane czubki drzew i potężne konary. Nad leśnymi drogami i ścieżkami pochylały się naderwane w korzeniach sosny i świerki. Połamane drzewa uszkodziły linie energetyczne oraz zatarasowały w paru miejscach drogę wojewódzką nr 749.
Wichura nie oszczedziła też mojej chałupki i jej leśnego otoczenia. Odłamana, sucha gałąź z grabu wbiła się w dach, niszcząc cztery dachówki. Wyrwana z korzeniami brzoza opadła na druty, przerwała je i niewiele brakowało, żeby złamała dwa słupy energetyczne. Ogółem straciłem 5 dużych osik, dwie starsze brzozy, jednego jesiona i trzy sosny. Najbardziej jednak żal prawie dwustuletniego dębu, który sobie rósł w kamionce pod grudzą i starej gruszy, którą zasadził pradziadek i która rodziła największe we wsi ulęgałki.
Chociaż przez dwa mięsiące, dzień w dzień pracowały intensywnie niezliczone piły spalinowe, to nadal w lesie, tak państwowym, jak i prywatnym, jest mnóstwo wykrotów i połamanych pni. Zapewne spora ich część zgnije na miejscu, gdyż brakuje drwali i sprzętu.
Po lipcowych wichurach dość drastycznie zmienił się wygląd lasu. W miejscach, gdzie rosły okazałe, charakterystyczne drzewa, stanowiące punkty orientacyjne, sterczą trzymetrowe karpy wykrotów albo piętrzą się w nieładzie uschnięte gałęzie. Taki teren jest praktycznie stracony dla grzybiarzy lub spacerowiczów.
Nawet największe wichury nie są w stanie tak zdewastować drzewostanu, jak kilku domorosłych drwali, systematycznie eksploatujących tereny leśne, należące do wspólnot wiejskich. Chłopy i chłopcy nie przepuszczą żadnemu drzewku, którego wysokość przekroczy odległość pomiędzy kłonicami furmanki.