Lato na końcu wsi

Wczoraj, po podwieczorku wyszedłem z chałupy na drogę i podreptałem na wieś, bo miałem dość pieprzenia kaczora o wyższym o 14 % poziomie życia w Niemczech i oglądania gawiedzi z Pułtuska.

Zrobiłem niecałe sto kroków i oddałem pokłon sąsiadowi, znanemu i docenianemu w najbardziej kulturalnych kręgach obecnej władzy, nieustępliwemu w umartwianiu rzadkich gatunków roślin drzewiastych gwoli uzyskania z ich łyka dźwięków oberkopodobnych. Źródło wciąż żywej twórczości ludowej mi nie odpowitało, bo być może nie zauważyło albo pomyślało sobie, że żegnam się przed Kusztalową figurką, tak jak niegdyś moja babka Bronka i jej kolega Leon – mąż Anieli Tomasikowej.

Figurkę tę najprawdopodobniej już wkrótce opisze Marek Dumin – historyk młodszego pokolenia, którego poznałem za pośrednictwem mojego bloga i z którym miałem przyjemność spotkać się osobiście tydzień temu. Jest to w zasadzie jedyny zabytek dość dobrze zachowany w mojej wsi. Stoi w ogródku u cioci Basi – wdowy po Janku Kusztalu – pochodzącej z rodziny Gołackich (Józef Gołacki to jej pradziadek a mój prapradziadek). Według mnie, figurka została wybudowana w połowie XIX wieku, kiedy siedlisko Kusztalów (ojca lub dziadka Michała Kusztala) znajdowało się na skraju wsi. Słup z ociosanego piaskowca zwieńczony metalowym krzyżem u wylotu drogi w kierunku Borkowic (jak większość tego typu obiektów ) był miejscem rozstań i pożegnań mieszkańców, udających się w podróż, do wojska lub na wieczny odpoczynek. Wtedy wystarczała jedna taka figurka (na wysokości drugich opłotków był jedynie drewniany krzyż), bo nasi mieszkańcy wyruszać w stronę Ruskiego Brodu nie mieli wówczas potrzeby.

Na Tomasikowym podwórku  stał zaparkowany amerykański „dodge”, pewnie któregoś z szerokiego grona wnucząt. Byłoby zabawnie, gdyby się okazało, że to akurat członek „Mazowsza” jest miłośnikiem wozów kojarzących się z country.

Plac szkolny od 150 lat stoi niezabudowany, ale już drugi raz w tym roku napotkałem tam emerytowanego oficera żeglugi wielkiej i bandery nieokreślonej. Zbyszek nosi takie samo nazwisko jak mój dziadek, ale nie ma chyba między nami bliższego pokrewieństwa. Bardzo liczę na to, że kiedyś tam się spotkamy, spokojnie posiedzimy i pogadamy, a może też coś tam łykniemy, jeśli zdrowie i jego Jola pozwoli. Jego świętej pamięci ojciec Tadeusz był mi winien dwie flaszki, za przegrany zakład o wynik procesu sądowego.

Zwykle gwarne i wesołe podwórko Zośki od paru lat zarasta chwastami, a początku Modrzewskiej Drogi może się dopatrzeć jedynie Sokole Oko.

Ledwo żem zawiesił wzrok na folklorystycznych ozdóbkach przy dojeździe do daczy Gienkowej, kiedy zza drogi, zza płotu zaczął mnie obszczekiwać pies burmistrza z pisowskim rodowodem.
– Дай спокій! Перестань брехати! Ґречно прошу… – rzekłem doń przyjaźnie, po ukraińsku, tak, jak zawsze w okresie pomiędzy imieninami Św. Jana a Piotra i Pawła wg kalendarzy starych. Ujadać on jednak nie przestawał.

Jako że most na rzece i tereny pofabryczne odwiedziłem tydzień temu z historykiem Markiem , to wczoraj poszedłem w stronę budki – wiaty przystankowej. Łąka na rozlewisku stawu zarosła po zbóju. Świerki szlag trafił, a budynek świetlicy wiejskiej wraz z otoczeniem od wielu lat stanowi prywatną zagrodę. Z niegdyś najokazalszej we wsi siedziby Zamariów sterczą jeszcze bale narożnej izby. Po chwili ciszy zaczyna mnie obszczekiwać następny pies – zza rogu byłej świetlicy.

Zakręt za budką autobusową wyznaczał granicę pomiędzy jednym a drugim końcem wsi. Dla nas było to kiedyś bardzo ważne, bo od tego zależało, w której drużynie będzie grał Bobutek – szybki jak Gadocha i rosły jak Szołtysik. Byłem przez trzy lata kolegą klasowym Bobutka – najdłużej z całej wsi, pomijając jego młodszą siostrę. Teraz na posesji widać jedynie ślady bytowania okresowego jego starszej siostry.

Zgodnie z tradycją, po dojściu do zakrętu powinienem wykonać w tył zwrot.  Ale wtedy mogliby się obrazić moi znajomi, urzędujący od tygodnia w środku wsi, o czym świadczył najlepiej  dźwięk kosiarki. Zaszedłem więc na posesję i, na powitanie … dostałem butelkę litrową szkockiej whisky.   A potem, przy herbatce, wspomnienia o starych Polakach przeciągnęły się do północy .

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *