Tydzień temu powiało tak mocno, jak gdyby wyrwały się wiatry z tłustego zadka napuszonej z dumy Walentyny Iwanowny. Zrobiłem szybki obchód obejścia. Z wierzby płaczącej posypały się gałązki i powpadały do oczka wodnego. Oberwała się siatka wokół trampoliny ogrodowej. Przy wejściu do piwniczki (schronu?) zebrała się woda.
Groza narastała, a mnie coraz bardziej doskwierał brak pieczywa lub choćby makaronów, jako uzupełniacza do goloneczki, która właśnie dogotowywała się w garnku na kuchence. Pomimo rozhulanego huraganu, postanowiłem wyskoczyć do mojej biedronki. Zabezpieczyłem kotkę i kundelki, a gdy już byłem przy drzwiach, to PGE przerwało dystrybucję prądu. To oznaczało, że będę musiał otwierać ręcznie bramę. Zniechęciłem się. Zostałem w domu, tak jak zalecało RCB. Golonkę zakąsiłem czipsami.
Następnego dnia znalazłem w Internecie filmik przedstawiający moment zerwania dachu na budynku mojej biedronki. Pomyślałem, że opatrzność jednak nade mną czuwa.