Morgn fraj

Na Muranowie byłem po raz pierwszy w grudniu 1971 roku. Z Bronką pojechaliśmy do Peli, która przeprowadziła się z Wolskiej do nowej kawalerki przy Smoczej 11.       Mieszkanko było nieduże, ale posiadało łazienkę z wanną i słuchawką prysznicową, czyli coś, co moja babcia uważała za największy luksus. Siostry miały jakieś sprawy do obgadania, więc przekazały mnie pod opiekę cioci Danie, która akurat  wpadła się przywitać, wracając z pracy. Kilka godzin spędziłem na Nowym Świecie, a potem samodzielnie, w nocy, autobusem nr 111 dotarłem do przystanku przy skrzyżowaniu Anielewicza ze Smoczą. Jakby nie patrzeć, miałem już wtenczas z metr trzydzieści wzrostu i byłem po bierzmowaniu.

/Pod takim tytułem, w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim, w „PlusMinus” zamieszczono fragment książki „Kwestia charakteru”. /

Następna okazja do wizyty na Muranowie pojawiła się stosunkowo szybko, bo w lipcu 1972 roku. Ciocia Pela, która była u nas na wsi, nagle, w środku wakacji, czymś się zaniepokoiła i oświadczyła, że musi podjechać do Warszawy. Żeby nieco ulżyć Bronce, zaproponowała, że weźmie mnie z sobą na te kilka dni. Wtedy to zobaczyłem Muranów w blasku dnia.
Z okna pokoju Peli, spoglądając na lewo mogłem obserwować przystanek, sklep z nabiałem, gdzie było mleko w butelkach ze srebrnym lub złotym kapslem oraz klientów kiosku „Ruchu”, gdzie ciocia kupowała „Słowo Powszechne”. Na wprost, za dużym placem był „Pawiak”. Z prawej strony tego  placu, od ulicy Dzielnej, był długi blok, w którym mieszkała szwagierka Peli – Kazia Kowalik.  Za Dzielną były Nowolipki,  a za nimi Nowolipie ze sterczącą pod niebo wieżą kościoła. Po tym terenie poruszałem się swobodnie sam, ale zapuszczać się dalej było trochę straszno.

Ciocia Pela, jak tylko mogła starała się dostarczać mi atrakcji. Zwiedziliśmy muzeum więzienia na Pawiaku, gdzie największe wrażenie zrobiły na mnie narzędzia tortur: bicze, pejcze, bykowce. Byliśmy na cmentarzu na Woli, gdzie spoczywał jej tragicznie zmarły mąż – Edek. Pokazywała mi także groby ofiar Powstania Warszawskiego. Przeszliśmy przez cmentarz prawosławny. W któryś upalny dzień, z dworca podmiejskiego PKS pojechaliśmy do Nieporętu i pozwoliła mi popływać w Jeziorze Zegrzyńskim. W niedzielę byliśmy na nabożeństwie dla młodzieży w kościele na Nowolipkach, gdzie zamiast organów słuchałem gitar elektrycznych. Ponieważ byłem wtedy już trochę zaniedbany religijnie i spowiedziowo, to namówiła mnie, abym oczyścił mą duszę z grzechów u zupełnie obcego kapłana. I to właśnie wtedy przeżyłem po raz ostatni akt skruchy.
A jesienią 1972 roku, od cioci Peli z Muranowa dostaliśmy wiadomość, że została po raz trzeci babcią, tym razem za sprawą jej młodszego syna – Tadzia.  Tego Tadzia, którego urodziła podczas drugiego zesłania  przez Sowietów na Wschód w 1945 roku.

Ciocia Pela zmarła w grudniu 1976, a w jej mieszkanku „na Smoczy” ( tak czasami żartowała sobie Bronka, która znała znaczenie słowa „śmok”, przywleczonego do naszej wsi prawdopodobnie z łódzkich Bałut) zamieszkała Dana ze swym kochanym Kotem. W tej małej, skromnej, lecz zacisznej klitce na Muranowie ciocia Dana rozbierała na części i analizowała demoniczną twórczość Dostojewskiego oraz wspierała swego Kota w jego walce pomiędzy frakcjami rządzącej monopartii. Bodajże w czasie stanu wojennego lub tuż po nim, ciocia Dana wspólnie z Kotem zamienili mieszkanko na Smoczej na nieco większe na pobliskiej Karmelickiej, także na Muranowie.  Niestety, ich szczęście długo nie trwało, gdyż Kot zmarł nieoczekiwanie w czerwcu 1986 roku i Dana została sama na Karmelickiej. Ale to już inna historia.

Latem 1987 roku byłem w Budapeszcie w odwiedzinach u kolegi Gèza. Jego ówczesna żona Bertha studiowała hebraistykę, więc raczej nieprzypadkowo trafiliśmy na wystawę fotografii, gdzie zobaczyłem zdjęcie Reginalda Kenny, przedstawiające ruiny warszawskiego getta.  Przeżyłem wstrząs oglądając pustynię gruzów Muranowa, a pośrodku niej, nienaruszony, kościół na Nowolipkach.     Zrozumiałem wtedy, jak bardzo uproszczony był obraz wojny, który wtłoczono mi do głowy za pomocą lektur i filmów  wojennych. Dlatego kolejne lata studiów poświęciłem na odkrywanie „białych plam” w historii II wojny światowej, a zwłaszcza tych obszarów, o których pamięć została wypaczona. Zagadnienie Holokaustu jednakże, z powodu niedostatecznych kompetencji językowych, musiałem sobie odpuścić. Śledziłem więc tylko ważniejsze publikacje na temat zagłady Żydów, które pojawiały się od 1988 roku.
W tymże 1988 roku, 45 rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim nabrała nowego wymiaru. Okazała się równie ważna, jak  pamięć o wydarzeniach z marca 1968 roku. Mordechaj Anielewicz – patron ulicy na Muranowie i inni przywódcy i uczestnicy powstania stali się bohaterami nowej, postkomunistycznej narracji.

Ale, patrząc z mojej perspektywy, niezwykle ważny był też początek roku szkolnego 1988/89. To wówczas wnuczka cioci Peli – „Sybiraczki”(dwakroć wysiedlonej przez Sowiety) połączyło uczucie z córką i wnuczką „Ocalonych z Zagłady”. Po kilku latach z tego związku narodziła się moja kuzynka Matylda. Nie znam się za bardzo na arytmetyce genów, dlatego wydaje mi się, że po naszych wspólnych przodkach, czyli Stanisławie Gołackim i Mariannie Pietras, ja posiadam po 12,5%,  a Mati po 6,25% tychże genów. Dlatego jej notka biograficzna będzie wymagać uzupełnienia przy okazji kolejnych publikacji.

Moja młoda kuzynka jest bowiem autorką bardzo dojrzałej monografii historycznej pt. „ Jutro wolni?”, poświęconej udziałowi komunistów w ruchu oporu w getcie warszawskim.   Jej opracowanie w sposób obiektywny przedstawia środowisko komunistów żydowskich, działających na terenie getta, ukazuje ich realny stan liczebny, opisuje formy ich aktywności, relacje z innymi środowiskami żydowskimi funkcjonującym w getcie oraz  ich rolę i znaczenie w Bloku Antyfaszystowskim powołanym przez Moskwę. W tym ostatnim przypadku zabrakło mi trochę wskazania, czy opierano się na dyrektywach otrzymywanych wprost z Moskwy, czy może od Pantelejmona Ponomarenki, kierującego działalnością partyzancką na terenie Białorusi?

O roli P. Ponomarenki więcej w opracowaniu E. Mironowicza „Wojna wszystkich ze wszystkimi. Białoruś 1941 – 1944”
Matylda prawidłowo dostrzegła i podkreśliła inspirującą rolę komunistów wśród innych ugrupowań lewicowych w przygotowaniu i rozpoczęciu zbrojnego powstania w warszawskim getcie. To właśnie komuniści tworzyli rdzeń Żydowskiej Organizacji Bojowej i wyznaczyli   czas, teren i metody walki z Niemcami całej żydowskiej lewicy.  Badaczka nie pominęła milczeniem udziału w powstaniu żydowskich organizacji nacjonalistycznych, które utworzyły Żydowski Związek Wojskowy – formację zbrojną której opór wobec Niemców był równie silny i bohaterski jak lewicowców, a to najlepiej świadczy o jej naukowym obiektywizmie.

Po lekturze monografii Matyldy nikt nie może mieć wątpliwości, że powstanie w getcie warszawskim było działaniem świadomym, zorganizowanym i celowym. Że nie był to, jak często sądzono, jakiś akt rozpaczy, desperacji albo jedyny możliwy wybór  –  wybór godniejszej śmierci.  Komuniści z warszawskiego getta, pomimo beznadziejnej sytuacji, nie stracili wiary w zwycięstwo idei równości i sprawiedliwości w przyszłości.  Tej wiary nie utracili nawet po latach ci nieliczni komuniści, którzy cudem wydostali się z ruin warszawskiego getta. Czyżby nie byli w stanie zaakceptować tej prawdy, że Moskwa w celu ratowania imperium posłużyła się również ideą komunistyczną?
Tak chciałoby się w okrągłą rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie przeczytać równie ciekawe, merytoryczne i obiektywne publikacje, jak monografia mojej kuzynki Matyldy.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *