Polityka historyczna za opłotkami

Z inicjatywy kombatantów AK chorągwi przysuskiej, z błogosławieństwem i aprobatą kieleckiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej oraz dzięki szczodrości Nadleśnictwa Przysucha, z udziałem licznym i szerokim, trzy lata temu upamiętniono wigilię imienin Świętego Bartłomieja,  czyli 23 sierpnia.  Pamiątkowa tablica została odsłonięta przy wjeździe na podwórze leśniczówki „Stefanów”, w miejscu gdzie jakoby w 1944 roku podjęto decyzję o niewykonaniu rozkazu samego generała Tadeusza Komorowskiego – „Bora”. Tablicę przytwierdzono do głazu, przyozdobiono proporczykami, zapalono znicze.   W miejscu upamiętnienia ustawiono też tablicę informacyjną z wypisami z jakiejś partyzancko-zbowidowskiej Biblii, spisanej za czasów reżymu Jaruzelskiego.

Dziś mija równo  osiemdziesiąt lat od tego historycznie znaczącego  wydarzenia, czyli podjęcia w leśniczówce „Promień”?! trudnej decyzji o „ przerwaniu marszu na pomoc stolicy walczącej w Powstaniu Warszawskim” przez sztab okręgowy zgrupowania oddziałów AK.    Ale, jak zaznaczono w inskrypcji, „decyzji zatwierdzonej  przez Komendanta Głównego AK”, który to Komendant następnie „skierował ponad 5000 żołnierzy do dalszej walki z Niemcami na terenie okręgu kielecko-radomskiego AK”.

Od trzech lat głowię się nad sensem tego upamiętnienia. I nie potrafię dociec, czy chodziło o wyrażenie uznania dla przezornych dowódców okręgu,   czy ukrytą krytykę rozkazu Komendanta Głównego AK? Mam jednocześnie świadomość, że  ewentualny udział partyzantów z tego zgrupowania w walkach w Warszawie nie miałby większego znaczenia dla przebiegu i rezultatów powstania. Wiem, ile jest prawdy w każdej powstańczej czy partyzanckiej pieśni, niemniej odczuwam pewien dysonans w tym upamiętnieniu „realizmu, antybohaterszczyzny”.  Grono krytyków decyzji o powstaniu wprawdzie stale rośnie, niemniej naczelne władze polskie nadal podkreślają znaczenie powstańczego zrywu warszawiaków. Coś tu więc nie gra.

Nie bardzo rozumiem dlaczego do legendy o tysiącach partyzantów  zgromadzonych w lasach  przysuskich włączono akurat tę leśniczówkę, stojąca na górce za moją wsią, nieopodal dość dużego, także legendarnego dębu?   Po drugiej stronie rzeki były rzecz jasna dobra hrabiostwa z Przysuchy, takie jak „ pola jonoskie” lub „pola zapnieskie” oraz jakieś tam łąki na „nodrzekach”, na „dziewiątkach” i na „posadzie”. My natomiast mieliśmy duży hrabiowski las modrzewski, a „Promień” to był sobie gdzieś tam aż koło Długiej Brzeziny, Głębokiej Drogi i za Ruskim Brodem.     Leśniczówkę w Stefanowie (z kompleksem obór, stajni i stodół) przemianowano na „ Promień” pod koniec lat 40., kiedy weszła w skład nadleśnictwa w Rzucowie.
Latem 1943 roku, z leśniczówki Stefanów do Chlewisk wyprowadził się nadleśniczy Antoni Halladin wraz z całą rodziną. A mieszkała wtedy u nadleśniczego jego szwagierka, która była jeszcze wówczas żoną pułkownika Utnika (Utnik był członkiem Oddziału VI przy sztabie Naczelnego Wodza w Londynie). Na terenie folwarku Stefanów mieszkały do końca okupacji dwie rodziny: Braksatorów i Chmurów. Braksatorowie wyjechali na Ziemie Zachodnie, Chmurowie pozostali na wsi, a A. Halladin przeniósł się do leśnictwa na Mazurach.
Wnuk Antoniego Halladina (kontynuuje tradycje rodzinne jako nadleśniczy) zna leśniczówkę Stefanów ze wspomnień i zahaczył też o nią w czasie jakiejś podróży, ale nie kojarzy mu się ona z jakimś nadzwyczajnym wydarzeniem z 1944 roku. Śp. Stanisław Chmura, rocznik 1926, mieszkaniec naszej wsi, weteran akcji „Wisła”, członek ZBoWiDu, nieźle wygadany, nigdy nawet nie zająknął się, że w leśniczówce miało miejsce spotkanie dowódców AK w sierpniu 1944 roku.

O naradzie dowódców okręgu AK nie wspomniał również zarządzający lasami przysuskimi nadleśniczy Otokar Rudke. Na podstawie opublikowanych w internecie fotografii można odnieść wrażenie, że rodzina i najbliżsi pana nadleśniczego wiedli raczej spokojne, beztroskie życie w sierpniu 1944 roku, wędkując, kąpiąc się i opalając nad stawami w Rozwadach.

Z decyzją o niewykonaniu rozkazu wymarszu na pomoc stolicy wiąże się od szeregu lat postać Józefa Madeja ps. „Jerzy” – dowódcy oddziału partyzanckiego złożonego z mieszkańców Ruskiego Brodu. Jego grupa miała dokonać ponoć dalekiego zwiadu w kierunku Warszawy, aż gdzieś pod Tarczyn, aby w efekcie uznać pomysł marszu za mission imposible. Relacje na temat tego rajdu są jednak tak skonstruowane, że sugerują, iż „Jerzy” przypłacił życiem w bitwie z Niemcami swój udział w operacji Burza. Lecz miejsce śmierci (Krasna koło Niekłania) wskazuje raczej na smierć z rąk pobratymców.

Jestem już nieco za stary, żeby weryfikować prawdziwość wydarzeń z 23 sierpnia 1944 roku. Nie ukrywam też, że uznaję rozkaz o wybuchu powstania w Warszawie za zbrodniczy. Powstanie Warszawskie stanowiło bowiem element taktyki wojennej imperialnej armii sowieckiej. Zdobycie Warszawy w styczniu 1945 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona okupiła  jak wiadomo minimalnymi stratami, gdyż powstańczy zryw umożliwił jej przeprowadzenie działań oskrzydlających, a miasto zamienione w ruinę straciło wszystkie walory obronne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *