Trasę z Pruszkowa do Wołomina mógłbym pokonać nawet z zawiązanymi oczami. Zwłaszcza jadąc skrajnym lewym pasem od węzła w Konotopie. W sprzyjających warunkach zajmuje mi to trzy kwadranse.
W niedzielny poranek (18 sierpnia), japońskim minisuwem, pomimo rozgrzebanej centralnej ulicy Pruszkowa, dotarłem do celu w niecałe czterdzieści minut. Obejrzałem gospodarstwo po wakacyjnej przerwie, nakarmiłem inwentarz, pozamykałem niedomknięte okna i drzwi i wczesnym popołudniem, w gęstniejącym potoku powracających białostockich i ostrołęckich „słoików” przesuwałem się ku zachodowi. Za „suwakiem”, nastąpiło maksymalne spowolnienie ruchu, bo na Moście Grota jeden pas ruchu został zablokowany przez stłuczkę wołominiaka z jakimś podlaszukiem. W korku straciłem dwadzieścia minut, co moim drugim podopiecznym wynagrodziłem dodatkową porcją smaczków.
W poniedziałek byłem skupiony na wieczornych odwiedzinach u wuja Tadeusza, który miał urodziny i nieomal zostałem zaskoczony przez tropikalną burzę, która podtopiła Żyrardów, Błonie, Pruszków i okolice, a następnie Okęcie. Po dziesięciominutowej ulewie, około 13.30, niebo się trochę rozpogodziło i wedle prognoz do godziny 19 miało nie padać. Mnie to pasowało, bo o 18.40 byłem już na Jelonkach. Symbolicznie tylko umoczyłem usta w bąbelkach, bo musiałem wracać do Pruszkowa, żeby ułożyć do snu stwory.
Po dwudziestej na Jelonkach zaczęło lać. My tymczasem zastanawialiśmy się nad tym, czy samochód wuja przejdzie przegląd z rysą na przedniej szybie. Odpalono tort urodzinowy i w ogóle zrobiło się słodko nie tylko od ciasta z bakaliami, keksu i bez kakaowych, ale i od życzeń wnucząt zza stołu i zagranicy. Przed wyjściem wypiłem kawę i wyczekałem moment, kiedy deszcz ustał. Odpaliłem palcem wskazującym mitsubischi i na światłach postojowych dojechałem do skrzyżowania z Lazurową. Czujna ciocia Jola przypomniała mi telefonem o włączeniu świateł krótkich.
W ścianę deszczu wpadłem jeszcze na Połczyńskiej. Na wlotówce Warszawa-Zachód prawie się zatrzymałem na końcu, bo nic nie widziałem w lusterku i przez boczną szybę. Dzięki Opatrzności jakoś włączyłem się do ruchu i przeskoczyłem na lewo na właściwy pas. Z biciem serca przejechałem przez Konotopę, zjechałem następnym zjazdem i przebrnąłem przez kilka dużych kałuż w Pruszkowie. Przy końcu drogi musiałem też przejechać przez tory wukadki, mając przed oczami zdjęcie z porannego zderzenia pociągu z autobusem na przejeździe w Komorowie, czyli po sąsiedzku. Odetchnąłem dopiero po wjeździe na podwórko. Padało wciąż tak obficie, że nawet pieskom odechciało się wybiec z domu na sikanie.
Sygnał syreny miejscowej straży pożarnej obudził mnie w środku nocy. Grube krople deszczu bębniły o dach. Obok nie było żadnego psa. Zszedłem na dół, do kuchni, żeby zrobić sobie kawę, ale nie było prądu. Prąd się nagle pojawił, ale poprzestawiał ustawienia na urządzeniach: zamiast dużej o smaku mocnym ekspres zrobił mi normalną. Z coraz większym niepokojem myślałem o tym, co zastanę na gospodarstwie w Wołominie. Czy nie zatopiło piwnicy?
Po siódmej nakarmiłem pieski i podgrzałem sobie kiełbaski na śniadanie. Godzinę później na dworze zrobiła się oblaska ( jak mawiał wuj Stach), więc nie zastanawiając się długo, odpaliłem auto i ruszyłem do Wołomina. W centrum Pruszkowa było spoko. Zaniepokoiła mnie jedynie dość duża kałuża na drodze, kiedy dojeżdżałem do wiaduktu. W radiu usłyszałem komunikat, że S8 jest zalana i nieprzejezdna.
Zacząłem kombinować, co robić, bo wiem na czym polega zalanie ósemki w Warszawie. Podczas ostatniego takiego zdarzenia nie odwiozłem moich dobrodziejów na lotnisko i w ostatnim momencie wyrwałem się z zakorkowanej drogi, zjeżdżając w Modlińską. Tym razem czasu na myślenie miałem trochę więcej, bo cały dojazd do autostrady odbywał się w ślimaczym tempie. Kiedy przejeżdżałem wzdłuż ogródków działkowych, zauważyłem, że nie tylko utworzyło się tam rozlewisko, tylko płynie tam rzeka głęboka na kilkadziesiąt centymetrów, w której sterczą drzewa, altanki, gdzieniegdzie samochody.
Było dla mnie oczywiste, że ósemką do Wołomina na pewno nie dojadę i że jedyną szansą jest dojazd obwodnicą S2 i tunelem pod Ursynowem. Pierwsza przeszkoda czyhała na mnie już w Konotopie, bo tam służby drogowe i policja blokowały zjazd na Gdańsk i Białystok i przez to uniemożliwiały dojazd do Warszawy-Zachód. Zjechałem zatem na S7S8, czyli jakbym miał jechać do Przysuchy, ale trzymałem się lewego pasa, żeby przeskoczyć na S2. Przesuwaliśmy się sukcesywnie, przede wszystkim dzięki tym kierowcom, którzy mieli zamiar wjechać do Warszawy przez Ursus, Alejami Jerozolimskimi – oni opuszczali pas prowadzący na wschód, na Terespol. Kiedy już wjechałem na S2, to pomyślałem, żeby skręcić na lotnisko a potem przebijać się przez Żwirki i Wigury do centrum. Ale wtedy podano w radiu, że tunel koło Okęcia też jest zalany, a perturbacje są nawet w hali przylotów, gdzie zaczął przeciekać dach. Na szczęście tunel pod Ursynowem był suchutki i praktycznie pusty, więc spokojnie, 80 km/h , przejechałem się tamtędy pierwszy raz w życiu. Przedostałem się na drugą stronę rzeki, wjechałem na Wał Miedzeszyński, następnie odbiłem na Trakt Lubelski i dotarłem do wiaduktu na Marsa. W stronę Nieporętu ruch był minimalny, za to w przeciwną stronę ustawił się niekończący się sznur pojazdów. Ja dojechałem sobie do obwodnicy Marek, bo prawdopodobnie remont drogi w Zielonce jeszcze się nie zakończył.
A o dziesiątej załatwiłem pierwszą sprawę w …Radzyminie (na ulicach tego miasta też był wyjątkowo niewielki ruch).
Okolic Wołomina tym razem bozia nie pokarała potopem. Strażacy nie musieli interweniować nawet w tych kilku gospodarstwach, których podwórka zalewało na wiosnę. Mogły wystąpić jakieś wyłączenia energii elektrycznej, bo zegar na kuchni zresetował się.
Ósemka została odblokowana przed trzynastą. Na wszelki wypadek odczekałem jeszcze pół godziny i dopiero wtedy wyruszyłem z powrotem do Pruszkowa. Jechało się całkiem nieźle, szkoda tylko, że od czasu do czasu lewy pas blokowały te bęcwały w toyotach, należących do ubera i bolta. Nie staram się określać ich narodowości, bo ludzie sowieccy takowej nie posiadają. A wydarzenia z 20 sierpnia 2024 roku zapiszą się na zawsze w dziejach Warszawy i okolic.