Grzybów było w bród…. Ale, dopiero w październiku, kiedy byłem daleko od swojego lasu. Grzybiarze chwalili się tonami zebranych prawdziwków i kozaków na portalu „Echa Dnia”. Aż oczy bolały.
Maleńki wysyp pojawił się w pierwszych dniach sierpnia, po niewielkich opadach deszczu. Wtedy to, będąc jeszcze na wsi, dwa razy poszedłem do Modrzewskiego Lasu. Znalazłem niedużo, ale przyjemność była spora.
Do wołomińskich lasów wybrać się było ciężko, bo kończyny rozleniwiły się po dwóch miesiącach nieszczególnej aktywności. Trochę przegapiłem moment pojawienia się kozaków osikowych i prawdziwków brzozowych tuż za płotem posesji.
A w głębi lasu były głównie podgrzybki.
Po czterech dniach zbierania, czyszczenia, krojenia, gotowania i duszenia zapełniłem grzybowym półproduktem resztkę wolnego miejsca w zamrażarce. A wywar z grzybów, przyprawiony golonką lub skrzydłem indyczym oraz warzywami i makaronem, z dodatkiem śmietany służył mi przez tydzień za główny posiłek.
Natura nadal ciągnie człowieka do lasu, szkoda tylko, że nogi nie niosą już tak, dawniej. I cztery kilo grzybów w kobiałce ciąży jak worek kartofli.