Szosa E7. Znajoma szosa. Pierwszy raz jechałem nią, siedząc na kolanach babci Bronki na wyznaczonym siedzeniu w jelczu z Pekaesu. Jeszcze wówczas nie było obwodnicy Grójca.
Na różnych szosach bywałem w swoim życiu, ale z siódemki korzystałem najczęściej. Od Gdańska aż po Kraków, a dalej już nie, bo w Tatry mnie nie ciągnie. Przez dwadzieścia lat siódemka była częścią mojej trasy do Olsztyna, dokąd się udawałem w ramach obowiązków małżeńskich.
Pomiędzy Mławą a Nidzicą, przed Napierkami, w końcu listopada 2006 roku, miałem groźne zdarzenie na szosie. Kierowałem polonezem Caro, wprawdzie z alufelgami, ale też z bardzo zużytymi oponami całorocznymi. Kiedy minąłem Płońsk, zaczęła się nagle śnieżyca. Postanowiłem trzymać się na ogonie kolumny kilku samochodów, jadąc dokładnie ich torem. Na zakręcie, za byłym zajazdem z charakterystycznym szyldem „Warmia i Mazury witają”, wpadłem w poślizg i polonez wykonał pełny obrót na całej szerokości drogi zanim zatrzymał się na prawym poboczu. Po kilku sekundach, od strony Gdańska nadjechała kolumna tirów. Wtedy dotarło do mnie, że los mnie oszczędził tym razem.
Rok temu, 25 listopada ’20, wyruszyłem rano skodą superb do Olsztyna na drugą rozprawę o wygaszenie obowiązku alimentacyjnego. Jechałem tak normalnie, czyli tak jak Tusk. Tylko objazd z powodu budowy ekspresowki był nieco krótszy, bo zaczynał się za Glonojeckiem, a nie w Płońsku jak obecnie. Było nieco po godzinie 10-tej, a ja już przemknąłem przez Wiśniewo, ominąłem Mławę i zbliżałem się do Nidzicy. Uznałem, że zdążę jeszcze zajrzeć do kumostwa, więc zjechałem z siódemki.
Miasto było puste, bo pandemia się rozwijała. Przetoczyłem się dostojnie przez rynek, spojrzałem na ratusz, zjechałem w prawo, odbiłem w lewo, sto metrów i pierwszy zjazd z ronda. Powoli, stosując się do ograniczeń, przemieszczałem się ku rogatkom Nidzicy. Do białej tablicy było może z trzysta metrów, kiedy wrzuciłem czwarty bieg. Chwilę później, po lewej stronie dostrzegłem radiowóz i policjanta machającego do mnie lizakiem. Spokojnie wyhamowałem i zjechałem z ulicy, ustawiając się nieopodal radiowozu. Przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 23 kilometry. Dostałem mandat w wysokości 100 złotych i cztery punkty oraz delikatną przestrogę i miłe życzenia na dalszą drogę.
W sądzie także było bardzo miło. Sprawa zakończyła się dla mnie pomyślnie, a przesympatyczna pani sędzia Natalia postanowiła o obniżeniu mi opłaty sądowej o połowę, aby zrekompensować koszty mandatu. Ja się ucieszyłem, a Ziobro niekoniecznie.
Ostatni raz przelatywałem przez Wiśniewo dwa tygodnie przed zhaltowaniem Tuska. Ruszyłem pierwszy spod świateł, przeskoczyłem nad torami i na końcu wsi dogoniłem grupę pojazdów, które wystartowały na poprzednim zielonym. Niestety, za Glinojeckiem, moja płynna jazda się zakończyła, bo zdarzył się jakiś poważny wypadek i ruch na bajpasie w obie strony został wstrzymany przez ponad godzinę.
Nie wiem, czy będę umiał pojechać znowu szosą E7? Okrutna władza wprowadza nowe stawki mandatów i dodatkowe punkty karne za wykroczenia drogowe. Na normalną jazdę może już nie będzie mnie stać, a jazda limuzyną z prędkością 50 km/h to głupiego robota.
/Pisonerskie szkody w PiSusze. Partyjni wozacy chłodzą bolidy przy basenie powiatowym po rajdzie 12-tką z prędkością 100 mil na godzinę (zdjęcie z portalu „echodnia.eu”)/
A hulajnogi nie mam, bo nie wziąłem udziału w loterii dla zaszprycowanych.