Dziadek z Wehrmachtu. Biografistyka pedagogiczna

Miejsce pochówku Ludwika na cmentarzu parafialnym pamiętam doskonale pomimo tego, że mogiła rodzinna zmieniała kształt, dryfowała raz w lewo, raz w prawo, wypuściła z ziemi kolejne krzyże, została rozparcelowana na grządki, z których ta skrajna, od strony „obcych” zyskała betonową obwódkę. Kiedy na cudzym już grobie stawiałem chryzantemę i zapalałem lampkę, zadawałem sobie pytanie, dlaczego postanowiono zatrzeć wszelkie ślady także po moim drugim dziadku? Z pomocą przyszła mi biografistyka pedagogiczna. Niech mi zatem najwybitniejsi w tej dziedzinie wybaczą, że bezczelnie posłużę się gotowym szablonem.

Dziadek Ludwik – bohater moich rozważań – urodził się w sierpniu 1895 lub 1896 roku na północy Kielecczyzny, w ówczesnym zaborze rosyjskim, we wsi, znanej jeszcze w epoce saskiej z produkcji zbrojeniowej, stanowiącej własność rodu Małachowskich, Tarnowskich, Broel Platerów, Czetwertyńskich i Dembińskich. Przodkowie dziadka, o czym świadczy choćby nazwisko, byli zatrudnieni w fabryce broni, a takich fachowców sprowadzano przeważnie ze Śląska – Dolnego lub Czeskiego. Rodzina była wielodzietna, a Ludwik był jednym ze starszych spośród dziesięciorga rodzeństwa. Utrzymywali się z pracy w gospodarstwie / około 6 hektarów pól i łąk pod Wronami i Lisimi Jamami/ oraz w lasach, a kiedy była konieczność, wyruszali na saksy aż pod Wrocław i Nysę.
Okres dzieciństwa Ludwik spędził w rodzinnym domu, ucząc się przez 4 lata w szkole wiejskiej. Młodość przypadła na czas Wielkiej Wojny i wojny z Rosją, potem była praca, działalność społeczna, małżeństwo, dzieci /syn i córka/, budowa własnego domu, bezrobocie, okupacja, choroba artretyczna i zgon w dniach żałoby narodowej po śmierci Józefa Stalina.
Był postacią nietuzinkową, niejednowymiarową, skazaną na żywot w wyjątkowo trudnych czasach.
Pomimo to, żył niezwykle godnie, dostojnie, szlachetnie, uczciwie, zgodnie, pobożnie, skromnie, bezkonfliktowo, wręcz wzorcowo. Na szlachetnych rysach jego twarzy zawsze gościł uśmiech – życzliwy, serdeczny, pobłażliwy. No i ten wąsik, taki sam jak u Adolfa lub Bolesława ps. Tomasz, który uwiecznił fotograf na popularnym portrecie małżeńskim – monidle.
Ludwik lubił życie domowe, rodzinne. Bardzo dużo czytał, a były to książki zamawiane w Breslau, Poznaniu, Warszawie i Grudziądzu. Przez wiele lat był prenumeratorem i mężem zaufania „Gazety Grudziądzkiej”, wydawanej przez Wiktora Kulerskiego. Potem przerzucił się na wydawnictwa i gazety koncernu o. Maksymiliana Kolbego /”Mały Dziennik”, „Rycerz Niepokalanej” i jego mutacja dla dzieci/, następnie zamówił prenumeratę tygodnika „Rolnik”, miesieczników „Ster” i „Mały Ster”, „Almanach Rolnika” /na rok 1942, 1943, 1944/ oraz wielu wydawnictw fachowych i miesięcznika erotycznego „Fala”, ukazujących się w Krakau – stolicy Generalgouvernement. A kiedy miasto Breslau powróciło do Macierzy, znowuż stamtąd docierały do domu Ludwika gazety i czasopisma katolicko-społeczne. Swoją pasją czytelnictwa dziadek Ludwik zaraził swego syna, który dochód z całego życia wydał na zakup słowa drukowanego.
Poza moimi paroma wcześniejszymi wpisami na blogu, nikt dotąd o moim dziadku nie pisał i publicznie się nie wypowiadał. Dlatego pozwolę sobie na uzupełnienie tej ze wszech miar intrygującej biografii człowieka z pogranicza. Pogranicza, którego definicję tak świetnie ujął socjolog Andrzej Sakson, wskazując, że „stanowi obszar przenikania się kultur sąsiednich narodów – polskiego i niemieckiego – w warunkach podrzędności lub równorzędności, ale bez niszczenia związków z własnym obszarem narodowym” (cytuję za pośrednictwem mojej ulubionej badaczki ziem dokooptowanych/. Ta definicja pasuje bowiem jak ulał do mojego dziadka Ludwika, w którego życiu aspekt pogranicza stanowi element trwały.
Zanim przejdziemy do tego aspektu politycznego, spróbuję przedstawić pozostałe momenty, które formowały tożsamość dziadka.
A więc, Ziemia Kielecka, doliny i wyżyny, lasy i pola, ważna cześć Królestwa Kongresowego, wyjątkowy tygiel narodów, religii, kultur i folkloru. Tygiel ustawiony na pograniczu trzech zaborów, przy czym części północnej strefa pomiędzy Rosją i Prusami/Niemcami. Miasta niemiecko-żydowsko-polskie, osady fabrykantów niemiecko-żydowsko-czeskich(morawskich), masa rosyjskich urzędników i wojskowych, rzemieślnicy z prawie całej Europy. Ziemia pełna skarbów, ale trudno dostępnych, wymagająca fachowców.
Miasta Kielecczyzny z kosciołami katolickimi, ale także z synagogami, zborami i cerkwiami prawosławnymi, przy czym te ostatnie wyjątkowo okazałe z woli zaborcy. W miastach i na wsiach dwory i pałace z całym swoim zapleczem gospodarczym, gdzie aż roi się od obcoplemieńców.

W sierpniu 1914 roku wybucha Wielka Wojna Światowa. Ludwik akurat skończył 19 lat i lada moment byłby wcielony do carskiej armii. Ale ma głowę na karku i dyskretnym pociągnięciem pióra zmienia piątkę na szóstkę w swej dacie urodzenia. W sałdaty nie wzjali. W maju 1915 roku, wojska austriackie wypedzają Moskali z Ziemi Kieleckiej /Koneckiej/ za Wisłę. Z Kalendarza na 1917 rok, wydanego w Warschau, gdzie armia niemiecka stworzyła Generalne Gubernatorstwo dla ziem polskich zaboru rosyjskiego, dziadek Ludwik dowiaduje się o możliwościach wstąpienia do Wehrmachtu. Zamawia samouczek do nauki niemieckiego i z wieloma Kameraden z okolicy zgłasza się do Polnische Truppenteile. Jest inteligentny i przystojny, więc trafia do podchorążówki przy Artillerie Regiment w Arnswalde, czyli obecnym Choszcznie. Z tego kursu zostaje mu na pamiątkę zdjęcie-portret w sepii oraz zdjęcie grupowe z Waffenbruder.
O pobycie dziadka Ludwika w Ponische Wehrmacht mało kto wiedział. Nawet najbliższym tłumaczył, że jeździł za chlebem. Dopiero w lipcu 1920 roku ujawnił przed polską komisją wojskową swoją rzeczywistą datę urodzenia i umiejętności nabyte w Regiment 2 w Arnswalde. Dostaje przydział na artylerzystę do 8 pal i tłucze Moskali, aż hen, za Bugiem, do stycznia 1921 roku. Po powrocie do wsi szybko zrzuca mundur, a buty nakłada parę razy, od święta.
Podejmuje pracę jako buchalter w tartaku Stefanów, należącym do hrabiego Dembińskiego. Przez kilkanaście lat mozolnie przelicza metry kubiczne na sążnie, gdyż większość tarcicy trafia na rynek angielski za pośrednictwem żydowskiego handlarza.
Buchalter Ludwik, poza pracą zawodową, jest aktywny na niwie społecznej. Kolportuje wydawnictwa zwiazane z „Gazetą Grudziądzką”, wspiera budowę kościoła w rodzinnej wsi. Przy tej okazji poznaje pełną cnót i zalet, wysoką i zgrabną, a na dodatek rozsądną pannę, córkę byłego metalurga z fabrykanckiej osady, z nazwiskiem zakończonym na -cki, choć bez herbu. Zawiera z nią związek małżeński w dniu 18 sierpnia 1927 roku, a 18 maja 1928 r. rodzi im się pierworodny. Niestety, kiedy Ludwik zaczyna budowę domu, w Polsce narasta kryzys i umiera hrabia Dembiński. Tartak podupada, na wsi podnoszą głowy socjaliści, a w pałacu balują już tylko na kredyt. Dziadek zostaje zwolniony z posady bez żadnej odprawy, bez opłacanej Kasy Chorych, z drugim dzieckiem w kołysce. Polnische Wirtschaft. Na szczęście ma szwagra – nauczyciela, u którego trochę dorabia i któremu zostawia na wychowanie szescioletniego syna.
W pierwszych dniach września 1939 roku, kilkaset metrów od domu Ludwika toczy się bój. Parę armatnich pocisków spada na pastwisko w obrębie działki zagrodowej. Jeden przelatuje koło samych dziadkowych wąsików. Nic dziwnego, bo akurat wzdłuż działki przebiega droga na skróty pomiędzy Gowarczowem a Chlewiskami, którą uciekają polscy ułani.
Dziadek nie dostał nakazu mobilizacji do Wojska Polskiego, bo miał ponad 40 lat. Jak zauważyłem, robił też wszystko, żeby nie służyć ponownie w Wermachcie. Prawdopodobnie w księdze parafialnej zobaczył, że jego nazwisko ma dwa warianty zapisu. Przez całą okupację, na wszystkich dokumentach w nazwisku występuje a z ogonkiem. Jesienią 1942 roku, dziadek Ludwik wysłał syna do obowiązkowej szkoły zawodowej, w której nauczono młodzieńca pisania podań do zarządcy majątkiem w Gowarczowie oraz określania wieku koni po uzębieniu.

W domu dziadka, późną jeienią 1944 roku, zostało zakwaterowanych kilka osób z Warszawy, w tym małe dzieci. Dom był niedogrzany, wilgotny, kartofle z kopca podkradali sąsiedzi, więc Ludwik podupadł mocno na zdrowiu. Ostatnich kilka lat życia był przywiązany do łóżka. Przez cały czas opiekowała się nim żona. Śmierć zabrała go na początku marca 1953 roku. Kiedy już został włożony do trumny, wtedy pojawiły się nagle dwie lub trzy jego siostry i stanowczo oświadczyły, że ich brat zostanie pochowany obok swej matki, która zmarła kilka miesięcy wcześniej. Ludwikowa miała inne plany, co do pochówku, ale kiedy one za nic w świecie nie ustępowały, to przy otwartej trumnie rzekła do nich po polsku i po łacinie: jak go tak, k…a, chceta, to go sobie, k…a weźta.
Jak już wspomniałem na wstępie, dziadek był osobą z pogranicza, choćby przedstawiać go z dowolnej perspektywy. To pozwoliło mu przetrwać cztery epoki historyczne:zabór rosyjski, Wielką Wojnę Światową, II RP i okupację niemiecką. W PRL przeżył jedynie rok, ale wcześniej zapisał się do Gminnej Spółdzielni, na wypadek, gdyby sami komuniści chcieli go wciągnąć do jakiegoś kolchozu. Zawsze wiedział, jak się ustawiać wobec każdej z władz .
Może i mnie Niemcy nagrodzą za ten poemat biografistyczno-pedagogiczny?
Bitte sehr und danke schön!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uzupełnij pole: *